Korea cz. 1 z 2: Seul

przez | 11 sierpnia, 2025

Dzień drugi (poniedziałek, 4 sierpnia)

Często na ulicach nie ma żadnego chodnika, a kable zwisają w sporym nieładzie. Obiecałem sobie, że jak będziemy wracać, zrobię zdjęcie licznika prądu, równie chaotyczne są.

Pierwszy raz jechaliśmy metrem. Perony są zabezpieczone przed wpadaniem na tory przed pędzące lokomotywy jeszcze lepiej niż w Japonii – całe zabudowane, rozsuwane tylko, kiedy wagon czeka na wsiadających.

Poczeba piekielnie długiej fabryki żeby zrobić takiego długiego pociunga – ja

Śniadanie zjedliśmy w 파리크라상 이촌점 / Paris Croissant Ichon, czyli francuskiej piekarni, a raczej koreańskim wyobrażeniu tego, jak powinna wyglądać francuska piekarnia. Nie było to tradycyjne koreańskie śniadanie, ale niektórym się stęskniło za normalnym pieczywem i pomimo trochę wyższych cen niż za lokalne produkty – nie żałuję.

Najedzeni wyszliśmy w stronę muzeum, mijając po drodze placówkę poczty. Niestety okazuje się, że jest czynna tylko od poniedziałku do piątku, o czym boleśnie przekonaliśmy się ostatniego dnia wyjazdu.

국립중앙박물관 / Muzeum Narodowe było trochę rozczarowujące. Zapamiętałem z niego głównie to, że mieli dużo talerzy i garnków z celadonu (青瓷), chińskiej ceramiki o grubych ściankach i szaro-zielonym szkliwie, produkowanej później też w Korei. Co ciekawe nazwa tej ceramiki wzięła się od imienia sułtana Saladyna z XII wieku, a więc ma w ogóle niechiński rodowód!

Nie mam ani jednego zdjęcia celadonu. Zamiast tego trochę widoczków z muzeum na zewnątrz (na pierwszym zdjęciu NSeoul Tower – „drugi” najwyższy obiekt w mieście) i wewnątrz.

Z muzeum nasze nogi zawędrowały do 국립중앙도서관 / biblioteki narodowej.

Okazało się (no kto by pomyślał), że jest przeznaczona dla czytelników i bez karty za dużo w środku nie zdziałamy. Zobaczyliśmy prasę i pierwszy koreański komputer, Sambo SE 8001 z 1981 roku.

Zamiast tego wlaliśmy do gardeł trochę kapucziny w Ediya, popularnej kawowej sieciówce. 이디야 커피 otworzyła pierwszy lokal w 2001 roku, teraz jest ich już ponad trzy tysiące. Nazwa ma pochodzenie etiopskie i znaczy “jedyny imperator kontynentu” 🤔. Herbata bąbelkowa i 수정과 / poncz cynamonowy – kosztowało to znowu grosze, jakieś 25 złotych.

Trochę czasu spędziliśmy na robieniu głupotek typu oglądanie kubków w Starbucksie albo 50 000 książek na 13-metrowych regałach w bibliotece Starfield / 별마당 도서관. Obok biblioteki otwarta była księgarnia, gdzie te same książki można było kupić i nie tylko książki, bo dokopałem się nawet do płyt Blackpink. 2025 rok, kto tego jeszcze słucha… 🙃 Przy okazji pooglądałem sobie podręczniki do koreańskiego i zacząłem myśleć, który chcę kupić.

Na Reddicie polecali wymienić to na ten sam obiekt w Suwonie, tylko że Suwon wymaga dojechania i nie oferuje dużo ponad to, co mieliśmy na miejscu w Seulu jako osoby będące tu pierwszy raz w życiu.

I koniec psot.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *